Singiel: Sam na linie / Moja krew
Rok wydania: 1986
Wydawca: Tonpress
Muzyka: Grzegorz Ciechowski
Słowa: Grzegorz Ciechowski
Raz na jakiś czas zdarza się, że
powstaje piosenka wyjątkowa, daleko wykraczająca w swej treści poza to, co
rozumiemy pod pojęciem zwykłego, służącego rozrywce utworu muzycznego. Hymn,
który potrafi zdefiniować całe pokolenie. Pieśń, która ludzkie troski, obawy,
nadzieje wyraża w sposób doskonalszy niż jakikolwiek inny środek wyrazu. Republika
miała to szczęście, że stworzyła kilka takich piosenek. Nic w tym dziwnego,
przecież ich liderem był Grzegorz Ciechowski – mistrz ubierania uczuć w słowa i
muzykę. Najbardziej znaną spośród nich jest oczywiście Biała flaga. Mowa będzie jednak o innej, szczególnie mi bliskiej. O
Mojej krwi.
Moja
krew
ukazała się na singlu wydanym w marcu 1986 r., który zawierał jeszcze utwór Sam na linie. Republika planowała
wówczas dwa kolejne koncepcyjne albumy i muzycy mieli obawy, czy oba utwory zmieszczą się w ramach myśli przewodniej przygotowywanych płyt. Jako że cenili
zarówno Samego na linie, jak i Moją krew (Ciechowski przyznał w jednym
z wywiadów, że ta druga piosenka była mu szczególnie bliska), postanowili wydać
je w formie singla. Niedługo potem nieporozumienia w zespole doprowadziły do
jego rozpadu, co uniemożliwiło nagranie nowego materiału. Reaktywacja Republiki
nastąpiła cztery lata później, przy okazji koncertu gwiazd lat 80. w Opolu. Jego
zwieńczeniem było wspólne wykonanie Mojej
krwi przez wszystkich uczestników festiwalu. Na albumie długogrającym
piosenka pojawiła się dopiero w 1991 r. na płycie 1991 i to w nieco odświeżonej aranżacji. Wersja z singla została
ponownie wydana na kompilacyjnym albumie ’82-’85
z 1993 r., zawierającym nagrania Republiki z tytułowych lat.
Moja
krew
uderza swym nowofalowym chłodem i oszczędnością. Utwór opiera się przede wszystkim
na transowej melodii klawiszy, od czasu do czasu urozmaicanej przez wokalizy,
zaś jego końcówka to psychodeliczna ściana dźwięku, w której na czoło wybija
się gra saksofonu. Na samym końcu słychać jeszcze dźwięki dzwonów i
maszerującego wojska, potęgujące apokaliptyczny klimat piosenki. Ciechowski na
początku śpiewa (a właściwie krzyczy) samotnie, ale szybko dołączają do niego
głosy pozostałych muzyków, które tworzą chór aż do histerycznego zakończenia, w
którym frazy tekstu są już wykrzykiwane bezładnie. Największą siłą utworu są
jednak jego słowa, mocne i sugestywne. Moja
krew to skarga jednostki, której przyszło żyć w odhumanizowanym świecie. Człowieka,
który stara się zapomnieć o swojej smutnej egzystencji uciekając w chwilowe
przyjemności (moja krew/co chyłkiem
płynie w głębi ciała które kryje się/po ciemnych korytarzach w alkoholu w
ustach kobiet krew). Człowieka wyzyskiwanego przez państwo i Kościół (wypijaną przez kapłanów na trybunach na
mównicach na dyskretnych rokowaniach). To jego tragedie składają się na
prasowe doniesienia (to moją krwią
zadrukowane krzyczą co dzień rano stosy gazet nagłówkami barwionymi krwią).
To on jest narzędziem realizacji interesów przez możnych tego świata i to jego
kosztem podchmielone damy delikatnie
przechylają szkło. Tytułowe słowa piosenki jak mantra przewijają się w jej
trakcie, wzmacniając obecny w niej niepokój. Ostatni fragment tekstu (moja krew/i twoja też/moja krew/i wasza też)
brzmi zaś jak ponure memento.
W świecie wyłaniającym się z Mojej krwi jednostka nie ma znaczenia. Ogranicza
ją i wykorzystuje system instytucji, kolonizujący każdą sferę jej egzystencji. Jest
to zapis rzeczywistości, w jakiej żył Ciechowski. Smutny hymn pokolenia,
dorastającego w smutnych czasach. Gorzki, ale hipnotyzujący. Słuchając go nie
można jednak wyzbyć się wrażenia, że jest aktualny również dzisiaj. Bo także
dzisiaj nie brak jest zagrożeń dla wolności. Mojej i twojej też.
P.S.
Z Moją
krwią związana jest jeszcze jedna ciekawa historia. W 1985 r. Republika
wystąpiła w Jarocinie. Punkowa publiczność festiwalu nie była z tego faktu
zadowolona. Uważali Ciechowskiego i jego kolegów za zespół systemowy, gdyż ich
piosenki były puszczane w ogólnopolskich stacjach radiowych (oczywiście te najgrzeczniejsze,
dlatego przeciwnicy Republiki nie znali tak naprawdę ich twórczości). Na
dodatek byli kojarzeni ze znienawidzoną przez punków subkulturą popersów
(uczestnicy dyskotek, charakteryzowali się noszeniem tlenionych grzywek;
podobną miał wówczas Ciechowski). Kiedy wyszli na scenę przywitały ich gwizdy i
deszcz maślanek i pomidorów. Mimo to kontynuowali koncert. Jak sam Ciechowski
stwierdził: Chcieliśmy pokazać, że nie
jesteśmy chłopaczkami, których można przepłoszyć jednym tupnięciem. I odnieśli sukces. Z czasem publika uspokajała się, coraz bardziej oczarowana muzyką. Ostatni
utwór, Moja krew, został wysłuchany w
absolutnej ciszy. Po zakończeniu koncertu wybuchły brawa, śpiewy Sto lat i prośby o bis. Ciechowski
wyszedł do publiczności, ale tylko po to by powiedzieć: Teraz mnie kochacie? Taka publika nie zasługuje na bis.
Wykonanie Mojej krwi z tego pamiętnego koncertu zostało sfilmowane i
wykorzystane w dokumencie Fala,
poświęconemu Jarocinowi ‘85. Oto one:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz