poniedziałek, 2 czerwca 2014

Punkt wyjścia: Strachy Na Lachy - I can’t get no gratisfaction


Kilka tygodni temu muzycy Budki Suflera wypowiedzieli się w jednym z wywiadów na temat nielegalnego ściągania muzyki z internetu. Jak można się domyślić, określili ten proceder jako kradzież. Nikt się specjalnie ich żalami nie przejął, a już z pewnością nie wzruszyło to internetową społeczność. Ot, kolejny negatywny głos w tej sprawie oddany przez kolejnych sfrustrowanych muzyków. Było ich przecież wielu. Patrząc tylko na nasze podwórko wystarczy wymienić: obrzucającego inwektywami swoich fanów Kazika; pierwszego obrońcę ACTA w III RP – Zbigniewa Hołdysa; obawiającego się biedy Litzę; okradzioną Kaję, zbulwersowanego L.U.C-a itp., itd. Internauci ewentualnie przeczytają te wypowiedzi, obrzucą je błotem, podpiszą petycję w imię wolności w sieci, a następnie odpalą znów torrenty.

Jednym z tych sfrustrowanych muzyków jest Grabaż. Jego Strachy Na Lachy popełniły nawet piosenkę o internautach, pod znamiennym tytułem: I can’t get no gratisfaction. Grabaż ironicznie piętnuje w niej nie tylko nielegalne ściąganie muzyki, lecz również wylewający się z czeluści sieci jad (popularnie zwany hejtem) tych, którzy zawsze są w przewadze i zawsze grają u siebie. Utwór składa się w dużej mierze z autentycznych cytatów z forów internetowych. Jest to zbiór błyskotliwych wypowiedzi użytkowników internetu na temat polskich artystów, który z pewnością osiągnie kiedyś wysoką wartość historyczną. Mamy więc np. Czesława, który wciąż tarmosił Gochę, by mu dała za darmochę; Gienka Loskę, któremu z butów wystaje wioska; czy też Pawła Kukiza, który od tej wódki już wyłysiał. Grabaż nie mógł oczywiście pominąć również swojej skromnej osoby (skończony matoł, on się skończył nim się zaczął). Pierwsza to bodaj piosenka w naszym kraju, która w sposób tak dosadny a zarazem wyrafinowany uderza w tych, którzy uważają, że wszystko powinno być za darmo.




Jednak czy Krzysztof Grabowski i inni muzycy nie przesadzają? Przyjrzyjmy się niektórym argumentom oskarżonych o kradzież. A więc tak: płyty są drogie i większości Polaków nie jest na nie stać a wszystkim należy się wolny i równy dostęp do kultury. Nie zgadzam się z tym, że cena trzydziestu paru złotych za album (standardowa cena płyt polskich artystów) jest wygórowana. Jednak przyznaję: co innego kupić miesięcznie jeden, dwa krążki, co innego dziesięć. Dyskusyjna jest jednak kwestia wolnego i równego dostępu do kultury. Skąd wywieść tę wolność? Dlaczego, skoro przyjmuje się, że jeśli kogoś nie stać na samochód, to nie będzie go mieć, to jednak ten ktoś ma prawo posiadać płytę za darmo? Kolejny argument: kto będzie chciał kupić album w sklepie i tak to zrobi. Obawiam się, że akurat tego nie jesteśmy w stanie zweryfikować, bo opierać możemy się tylko na deklaracjach, co jest słabym fundamentem. I jeszcze jeden: internet daje muzykom najlepszą możliwość promocji. Udostępnianie muzyki w sieci pozwala słuchaczom poznać ją, co może ich skłonić do zakupu oryginalnej płyty. I w tym punkcie jestem w stanie przybić piątkę z wszystkimi bojownikami wolnego dostępu do kultury.

Będąc już zupełnie poważnym: jestem zdecydowanie przeciwny cenzurowaniu internetu, nawet jeśli byłoby to powodowane walką o egzekwowanie praw do własności intelektualnej. Kiedyś stanąłbym w pierwszym szeregu z Zbigniewem Hołdysem, wnoszą w rękach sztandar okradanych muzyków. Mój radykalizm w tej kwestii jednak zmalał. Zmalał z powodu…miłości do muzyki. Ogrom pięknych dźwięków i słów z tymi dźwiękami połączonych, tworzonych przez artystów na całym świecie, powoduje, że trudno jest (fizycznie i finansowo) być na bieżąco ze wszystkim. Wolny przepływ muzyki przez sieć sprawia, że to zadanie staje się łatwiejsze. Dzięki niemu mogę poznać nowych wykonawców i pójść na ich koncert oraz (nie inaczej!) kupić płytę. Najlepiej ujął to zaś nie kto inny, jak sam Grabaż. Zapytany, dlaczego nie popiera ACTA, skoro jest przeciwny darmowemu pobieraniu muzyki z sieci, stwierdził: Ano wyszło mi w tej mojej biednej łepetynie, że od pieniędzy, które są zajebiście ważne - ważniejsza jest wolność. A wolność jest bezcenna i ja okradany artysta cenię ją jednak wyżej niż pieniądze, które mi się kradnie […] Skoro taka ma być cena za wolność – jestem gotów za nią zapłacić. Amen. Ok, ktoś spyta w takim razie: po co był mi ten cały wywód?

Bo jedna kwestia w tym całym sporze szczególnie mi się nie podoba. Roszczeniowa i cyniczna postawa zwolenników wolnego pobierania z sieci. I ich oburzenie wobec tych, którzy ośmielają się upomnieć o zapłatę za swoją pracę. Tak, tworzenie muzyki to praca i należy się za nią wynagrodzenie. Tymczasem każdy muzyk, który choćby mimochodem wspomni o tym fakcie, jest niejednokrotnie obiektem frontalnego ataku. Nie szuka się rozwiązań problemu. Protestowano przeciw ACTA, ale nie proponowano alternatywy. Bo nie uznano tego za potrzebne. Bo ma pozostać tak, jak jest. Ale problem pogodzenia wolności w internecie z prawami do własności intelektualnej istnieje. Jak go rozwiązać?

Chyba żadne rozwiązanie prawne nie będzie wystarczające. Rzecz idzie bowiem o uznanie pewnych zasad. Internauci często atakują muzyków, twierdząc, że całe to zamieszanie wynika z ich chciwości. Żyjemy w mocno cynicznym świecie, więc takie wypowiedzi nie dziwią. I być może w pewnych przypadkach trafiają w punkt. Być może czasem faktycznie chodzi o nowy samochód, czy domek na Teneryfie. Ale może spojrzymy na to z innej strony? Większość najgłośniej protestujących przeciw internetowej rzeczywistości polskich muzyków pochodzi z innej epoki. Z czasów, kiedy marzono o posiadaniu albumów ulubionych zespołów. Było to jednak utrudnione przez ówczesny system. Mało wytwórni, słaba dystrybucja, cenzura, wszystko to przeszkadzało w korzystaniu z dobrodziejstw polskiej i zagranicznej sceny muzycznej. Dlatego nagrywano koncerty na kultowe już magnetofony Unitra. Dlatego szczytem prestiżu wśród młodzieży było, jeśli ktoś mógł zdobyć płyty z zagranicy. Dlatego oblegano targi płyt, na których można było się nimi wymieniać. Dlatego darzono większym szacunkiem ten owoc czyjejś pracy, jakim jest muzyka. Banalna prawda: doceniamy coś dopiero, kiedy nam tego brak.

Zazdroszczę im. Nie czasów, w których żyli, ale tego, czego ich te czasy nauczyły i jakie wyrobiły w nich postawy. No, w części z nich. Dzisiaj jest inaczej. Niekoniecznie gorzej. Inaczej. Ale cóż. Płać za swoją popularność.

2 komentarze:

  1. Naprawdę świetnie napisane. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Free Slots Planet Casino No Deposit Bonus 2021 planet win 365 planet win 365 메리트카지노 메리트카지노 406Golden Nugget Rush Lounge - CasinoFib

    OdpowiedzUsuń